Pierwszy rok medycyny – pierwsze zderzenie z rzeczywistością! - Skel - repliki kości i aplikacja mobilna

Pierwszy rok medycyny – pierwsze zderzenie z rzeczywistością!

W rolę nauczyciela w sposób naturalny i nieświadomy wcieliłem się w życiu dość szybko – będąc jeszcze w liceum. Po 2 finałach olimpiady biologicznej prowadziłem koło przygotowujące kolejnych zainteresowanych nią uczniów w XIV LO im. Staszica w Warszawie. W pewien zimowy, okołostudniówkowy piątek otrzymałem telefon od mojej Wychowawczyni i nauczycielki biologii zarazem, Pani Wanago – „Paweł! Wszyscy wykładowcy Kursu Sikory zachorowali, NIKT nie może poprowadzić jutrzejszych zajęć przygotowujących do matury, czy mógłbyś…?”.

„Pani Profesor!” wydusiłem z już ewidentnie przyspieszającym tętnem – „ale ja przecież sam nie mam matury…”. Oczywiście wrodzone zamiłowanie do rywalizacji nie pozwoliło mi odpuścić i następnego dnia, uczeń III klasy liceum występował w roli wykładowcy na Kursach Sikory (co było o tyle stresujące, że to jedne z najstarszych, wymagających i jednocześnie po prostu drogich kursów przygotowujących do matury – a ja naprawdę rozumiem, że jak ktoś słono płaci, to tym bardziej ma prawo wymagać, w tym przypadku dostępu do najlepszych wykładowców). Chyba nigdy nie zapomnę tego wzroku pełnego zdziwienia pomieszanego z politowaniem (to zapewne dla mojej staromodnej marynarki, którą na tę okazję wyjąłem z szafy aby choć na wejściu udawać, że nie jesteśmy rówieśnikami…) gdy przywitałem się z Kursantami oznajmiając, że najbliższe 2 godziny spędzimy razem na zgłębianiu genetyki, praw Mendla i rozlicznych odeń odstępstw. Dbając teraz o „imidż” powinienem powiedzieć, że było cudownie, czułem się jak ryba w wodzie, Kursanci zostali zarówno nauczeni, jak i oczarowani sposobem przedstawiania wiedzy i żyliśmy długo i szczęśliwie. No i w sumie tak było! Ale nie przez pierwsze 5 minut, oj nieee…Każdy z nas ma kilka takich momentów w swoim życiu, które nie tylko koduje w gęstej sieci kolców dendrytycznych niezwykle wyraźnie, ale po pewnym czasie czuje, że wtedy coś w nim pękło (a może właśnie się poskładało?).

Tak było wtedy – pierwsze, niezapomniane 5 minut, to był dramat. Chaos przeplatany ze stresem jasno wyrażonym drżeniem zarówno głosu, jak i chyba każdego włókna mięśniowego kończyn dolnych i górnych. Prawdziwa gonitwa myśli i, na szczęście, spokój, wyrozumiałość ze strony Kursantów. Odwróciłem się do Nich bokiem aby nanieść kilka gramów kredy na tablicę (podejrzewam, że w tym stresie nic więcej tam się nie mogło znaleźć, a już na pewno nie skomplikowane zagadnienia z genetyki…). I wtedy powiedziałem do siebie (tak, czasem trzeba!) „gościu, masz 2 opcje – albo zaraz stąd wychodzisz, grzecznie przepraszasz kończąc spektakl żenady albo robisz coś, żeby Oni nie zaczęli wychodzić, bo każdemu kiedyś się kończy cierpliwość!”. I słuchajcie stało się – popatrzyłem jeszcze przez kilka długich sekund za okno przez lewe ramię, uśmiechnąłem pod nosem myśląc że przecież zawsze nauczanie sprawiało mi frajdę i po chwili odmieniłem losy spektaklu. A co było potem? Po tych 2 godzinach, o których przebiegu już więcej Wam nie powiem? Napisałem już wyżej – było cudownie, czułem się jak ryba w wodzie, Kursanci zostali zarówno nauczeni, jak i oczarowani sposobem przedstawiania wiedzy i żyliśmy długo i szczęśliwie. Na tyle szczęśliwie, że do prezesa Kursu trafiły liczne wiadomości z zapytaniem o możliwość kontynuowania zajęć „z tym młodym studentem”. Cóż, nie miał wyboru – od nowego roku akademickiego stałem się częścią tej drużyny, jako cząstka najmłodsza, no dobrze, tak z 30 lat młodsza niż mediana.

Oj 4 lata spędzone na Kursie Sikory to świetna, rozwijająca przygoda – ale dzisiaj nie o tym. Dzisiaj o tym, że w sposób naturalny, z radością podjąłem się nauczania studentów Wydziału Lekarskiego WUM z histologii i immunologii (znowu mocno poza regulaminem w kwestii wieku, ale wtedy już nie robiło to na mnie tak wielkiego wrażenia, jak w liceum). W trakcie i po zajęciach poznałem wiele osób, dosłownie kilka lat młodszych, ale dopiero wtedy dostrzegłem jak bardzo zagubionych! Zagubienie tyczyło się działania. Chęć działania to potężna rządza, wydaje mi się, że dziedzictwo człowieczeństwa – jasne, każdy lubi czasem poleniuchować ze zmysłami oddanymi na wyłączność śpiewom trznadla, ale spróbujcie tak wytrzymać 60 dni bez działania… Mówią krótko – na pierwszym roku ograniczcie „działanie” do minimum. Rozumiem, „tyle lat się uczyłam do matury” „tak wiele poświęciłem, żeby znaleźć się na medycynie”, ale to nie jest czas na zabawę w doktora! Zdaję sobie sprawę, że namawianie do zaniechania innych, szlachetnych aktywności takich jak wolontariat w szpitalu (problemy kadrowe powodują, że każda para dość sprawnych rąk jest mile widziana do pomocy z opieką nad pacjentem) może i powinno w zdrowym społeczeństwie budzić kontrowersje, wewnętrzny niepokój, ale ktoś musi się narazić więc powiem dobitnie i dość wyraźnie jak na słowo pisane – nie róbcie tego. Jeszcze zdążycie. Naprawdę. Pomyślcie, jakie będą straty jeżeli przez swe dodatkowe aktywności nie zdacie na drugi rok i Polska, na ~45 lat, straci lekarza który codziennie będzie tej pomocy udzielał. Mówią krótko – w interesie Waszym i społeczeństwa jest to, abyście jeszcze choćby o 365 dni odroczyli chęć niesienia pomocy i skupili się na nauce. Bo o tym, jak wielkie to wyzwanie chyba najlepiej świadczą statystyki z sesji 2021 na WUM, której (samej anatomii!) nie zdało aż 2/3 Studentów. Oczywiście, przed nimi jeszcze drugi i ewentualnie trzeci termin, nic straconego, ale mogę sobie tylko wyobrażać jak niepełne będą te ich pierwsze, akademickie wakacje i obciążający drugi rok, w który wskoczą niemal bez przerwy w intensywnej nauce..

Pierwszy rok jest niezmiernie trudny psychicznie i psychikę kształtujący. Asystenci akademiccy, tak jak ogromna większość osób dorosłych, muszą, przynajmniej w pracy, wypowiadać się z poszanowaniem zasad „poprawności politycznej”. Oznacza to, że wielokrotnie z ich ust usłyszycie, że przedmioty podstawowe na pierwszym roku będą dla Was niezmiernie przydatne, uchronią przed „zabiciem pacjenta” (aż zgrzytam zębami pisząc te brednie, ale usłyszeliśmy to tak często, że nie sposób nie wspomnieć). Uwierzcie mi, i nie ma w tym nic złego, że praktykujący w swojej dziedzinie lekarz, z największym prawdopodobieństwem, będzie miał kłopot żeby wymienić główne odgałęzienia aorty a Wy nauczycie się tak 10…10 000 razy więcej! Swoją drogą podczas pierwszego roku w gardle pojawiła mi się podejrzana grudka, którą otolaryngolog zdecydował się wyciąć – w dokumentacji napisał (dyktował na głos) „zmiana wycięta z łuku podniebiennego” – na co, studenciak pierwszego roku, z oburzeniem oznajmiłem, że to przecież był łuk podniebienno-gardłowy (i jeszcze miałem pełne przekonanie, że to kluczowa informacja!).

Skoro wszystko zapominamy, a praktycy mogą nie znać nazw części narządów, z których wycinają zmiany, to czy warto w ogóle uczyć się anatomii? (zostawmy na chwilę histologię w spokoju, wrócimy do niej przy innym, oby krótszym! wpisie). W moim, bez wątpienia subiektywnym poglądzie na świat – tak. Nauka anatomii to po prostu taka naukowa musztra. Rok, w ciągu którego masz poznać swoje możliwości zapamiętywania, nauczyć się z nich korzystać i przekroczyć granicę… I oczywiście żarty wśród kadry lekarskiej, że po wycisku na anatomii książka telefoniczna to dla nich pestka są wyrazem, mnie odrzucającego, samouwielbienia, które w żadnym razie nie licuje z rzeczywistością. Ale na pewno ten „gwałt przez uszy”, a raczej oczy, odbywa się na pierwszym roku i odbywać będzie niczym fala „we wojsku”. Czy sam jestem zwolennikiem tego zjawiska? Czy po 7 latach od swojej przygody i nieprzespanych nocy próbuję to usprawiedliwić, racjonalizować? Absolutnie nie, ale jeśli coś jest idiotyczne (a takie wydaje się uczenie na pamięć, na potęgę w 3 językach, kilkunastu tysięcy struktur, których nigdy na oczy później nie zobaczymy) to próbuję odnaleźć nie tyle pozytywy, co wytłumaczenie tej sytuacji. Według mnie to właśnie chęć ukazania nam, studentom pierwszego roku tego bądź co bądź, wymagającego kierunku, naszych możliwości tak, abyśmy przestali się bać, wstydzić, stresować (coś jak ja rozdygotany podczas zastępstwa na Kursie Sikory) uzasadnia obecność anatomii na pierwszym roku. Anatomii w tak szalenie zaawansowanej formie…

A Wy? Co o tym sądzicie? Czy anatomia już za Wami? A może dopiero przed – i macie jakieś pytania/lęki z nią związane? Dajcie znać w komentarzu, wspólnymi siłami zbliżymy się do zrozumienia i rozłożenia tego kierunku studiów na czynniki pierwsze 😊

Pierwszy rok medycyny – pierwsze zderzenie z rzeczywistością!
Przewiń do góry